środa, 3 kwietnia 2013




Witam wszystkich. W tym krótkim opowiadaniu chciałem Wam przedstawić krótką historię, która omal nie zaważyła na kontynuacji mojego życia, mimo że wydarzenia tamtego dnia i tak zniszczyły mi rodzinę. Rodzinę i psychikę.
W 1996 roku mieszkałem w średniej wielkości mieścinie na północy kraju, gdzie budowano nowe osiedla, a co za tym idzie: powstawały nowe sklepy, rozbudowywano kościoły, wylewano asfalt na jezdnie, a co najważniejsze w tej historii- zbudowano budynek pod zespół szkół, czyli: podstawówka oraz liceum. W tamtych latach nie było jeszcze gimnazjów. Ja byłem już w szkole ponadpodstawowej, gdy mój przyszywany brat Tomasz uczęszczał do podstawówki.
Tomek pojawił się w rodzinie, gdy oboje moich rodziców jeszcze dobrze zarabiało. Nigdy nie przeszkadzało mi to, że matka z ojcem przykładali uwagę do młodszego, chociaż adoptowanego syna. Ja cieszyłem się, że mam brata i radowałem się faktem, że mam więcej luzu. Niestety zdarza się i tak w życiu, że idylle często się kończą i ojciec stracił pracę. Niestety to on był tym, który zarabiał najwięcej pieniędzy, a wizja naszego upadku przybierała na realizmie, kiedy mój ojciec po roku poszukiwania pracy się powiesił, nie mogąc znieść faktu, że jest tylko utrzymankiem. Zostałem sam z matką i Tomkiem. O tyle dobrze, że żadne z nas nie było rozpieszczonym bachorem, toteż z tego, co zarabiała matka, potrafiliśmy się utrzymać.
Kiedy w końcu poszedłem do liceum, a Tomek do podstawówki, ja zająłem się prowadzeniem i odbieraniem go ze szkoły, no i czasem to ja przygotowywałem nam obiady, kiedy nasza mama pracowała niekiedy po 10 godzin dziennie.
Tego dnia było inaczej. Skończyłem swoje zajęcia i idąc schodami w dół po tym wielkim kompleksie szkolnym w stronę klasy, gdzie ostatnią lekcję miał Tomasz i jak zawsze w czwartki musiałem na niego jeszcze poczekać. Kiedy zadzwonił dzwonek, delikatnie się zdziwiłem, bo z klasy nie wybiegła gromadka dzieci, jak to zawsze bywało. Podszedłem do drzwi i zapukałem.
- Proszę wejść – ktoś rzucił zza drzwi.
- Dzień dobry. Nazywam się Adam Julecki i przyszedłem po… - rozpocząłem wyjaśnienie mojego przybycia, ale przerwał mi nauczyciel:
- Ach, po Tomka, tak? Dziś nie było ostatniej lekcji polskiego, a Tomek poszedł godzinę wcześniej na zajęcia wyrównawcze.
- Jakie zajęcia wyrównawcze? – zapytałem, zauważając na twarzy nauczyciela zdenerwowanie.
- Poczekaj chwilę, Adam. Zaraz po niego pójdę – rzucił nauczyciel i wyszedł.
Stałem w tej sali, czekając i nie mogąc zrozumieć, dlaczego Tomek nigdy nie mówił o tych zajęciach, chociaż dużo rozmawialiśmy. Wyszedłem z tej klasy i z pewnej odległości zauważyłem zbiegającego samotnie nauczyciela, który trzymał w ręku nóż.
Gdy mnie zobaczył, zaczął przyspieszać, ja natomiast zacząłem uciekać. Serce mi biło mocno, na podwórku było już ciemno, z powodu zimy.
- Panie Grzesiu, pan go zatrzyma, to złodziej! – nauczyciel krzyknął do portiera, który stał przy drzwiach.
Na szczęście udało mi się wymknąć temu wielkiemu, acz niezbyt zwrotnemu bydlakowi, wybiegłem ze szkoły i odwracając się zauważyłem, że dalej za mną biegnie i gonił mnie aż do mojej klatki schodowej.
Opowiedziałem o wszystkim matce, która kazała mi zadzwonić na policję, po tym jak Tomek nie przyszedł wieczorem do domu. Matka dostała gorączki i rozpaczała niesamowicie, ktoś co chwilę dzwonił domofonem i walił do drzwi. Potem rozszalał się telefon, a zwyczajnie nikt do nas nie dzwoni. Zdecydowałem, że zadzwonię po policję, która przyjęła zgłoszenie i wysłała patrol, który tego dnia nic niepokojącego nie zauważył. Nie chciałem do nikogo teraz dzwonić, aby nikt nie przychodził, bo zostałby wystawiony na niebezpieczeństwo. Matka zemdlała, a ktoś dalej łomotał do drzwi. Zrobiło mi się gorąco, chwyciłem za mój kij baseballowy i wyjrzałem przez wizjer. Niestety było ciemno i nic nie widziałem. Dalej ktoś praktykował szarpanie za klamkę, co mnie wystraszyło najbardziej.
Następne, co pamiętam, to fakt że obudziłem się rano, matki nie było w mieszkaniu, ale na stole stało śniadanie. Sprawdziłem, czy drzwi są zamknięte i poszedłem coś zjeść, bo byłem wycieńczony i nadal martwiłem się niesamowicie o Tomka. Co te c**j mógł zrobić mojemu bratu?
Postanowiłem udać się na policję osobiście, spojrzałem przez wizjer i nie widząc nikogo wyszedłem z mieszkania. Rzuciłem okiem pod nogi, gdzie leżał świstek papieru, gdzie było napisane:

Nie musisz już iść na policję,
znikam

z twojego życia.

Poza tym, ciekawe

 jak się wytłumaczysz
z tego, że

zjadłeś

swojego brata…

0 komentarze:

Prześlij komentarz