piątek, 12 kwietnia 2013


Dzisiaj dla was krótka historyjka, którą napisałem, kiedy byłem w liceum. Zapraszam do czytania, no i komentowania.



Złodziej

                Witajcie. Ta historia będzie krótka, bo nie lubię długich i łzawych opowieści, o tym, jakie to życie jest posrane i dlaczego lepiej być złym człowiekiem z pieniędzmi, niż być dobrym obywatelem, ale ciągle być oszukiwanym. Dlatego opowiem Wam, jak wymierzam sprawiedliwość na własną rękę, bo sprawa, którą się zajmuje nie jest nawet zakazana przez prawo.

                Miłość to dla mnie sprawa pierwszorzędna. Miałem kiedyś kobietę, którą kochałem i która była dla mnie wszystkim. Chciałem się z nią związać, choć nie bywaliśmy często razem, to gdy się spotykaliśmy dawaliśmy pełen upust emocjom. Aż do dnia jej kolejnych urodzin, kiedy to wyznała mi, że jest inny facet w jej życiu. Najpierw było mi przykro, później była złość, a następnie obojętność. Od tej chwili postanowiłem zostać złodziejem. Ale zaraz, nie takim jednym z tych przestępców, którymi gardzę. Ja zostałem złodziejem żyć, który ścina swoim nożem niepotrzebne żywoty na tym świecie. Wiem, że na tym globie żyje wiele mend, których nie mogę dosięgnąć, wiele jest osób, którzy nie wiedzą nawet, że istnieję. Wszelkie zbrodnie w moim przeświadczeniu nie ulegają przedawnieniu. Parę miesięcy więzienia za brak absolutnego szacunku do człowieka lub do jego własności. Dlatego ja muszę interweniować. I nie, nie mam się absolutnie za jakiegoś nadczłowieka, nie jestem żadnym nazistą, ale uważam, że sprawiedliwość musi być na tym świecie, a to, że ja zabijam się nie liczy, ja jestem tylko sędzią we własnym sądzie. Potrafię ukraść życie za zabójstwo, za kradzież, za gwałt, za pedofilię, za zdradę itp. Ostatnio musiałem sądzić sąsiada, który w swoim domu, po kryjomu oglądał dziecięcą pornografię, po tym jak obciąłem jego przyrodzenie, wsadziłem mu je głęboko do przełyku. Wcześniej ukradłem żywot pewnemu doktorowi, który leczył starsze osoby za kopertę z pieniążkami. Skończył po tym, jak jego wiotkie ciało nie mogło już wziąć oddechu. Myślisz, że jestem sadystą, że mam jakieś popędy patologiczne? Wcale nie. Zło wykurzam złem, daję nauczkę przyszłym potencjalnym bandytom.

                Teraz siedzimy z całą rodziną przy obiedzie, uśmiechamy się i rozmawiamy ze sobą. Nikt jeszcze nie wpadł na to, że jestem złodziejem żyć, bo nie zostawiam po sobie żadnych śladów, żadnych haseł, żadnych przedmiotów. Atakuję z zaskoczenia. Siedzę obok mojej babci, którą bardzo kocham oraz obok mojego brata, którego muszę wychowywać. Jest jeszcze z nami moja siostra ze swoim mężem. Niestety ona go zdradza, dlatego będę musiał ją osądzić i prawdopodobnie ukraść jej życie.


środa, 10 kwietnia 2013


   Właśnie z tego powodu, który widać powyżej.

Gdy nagle pojawił się problem z wygłodniałymi zwierzętami, to ogromna ilość ekologów nagle zaczęła zbiórki pieniędzy oraz żywności dla wyziębionych zwierząt (głównie bocianów).

A gówno prawda.

Bo gdzie tu jest jakikolwiek biznes dla tych skretyniałych typów, którzy wieszają się na drzewach z niezrozumiałych dla zdrowych umysłowo ludzi? Nie ma w tym żadnych korzyści materialnych, zatem w tej materii można sobie odpuścić, chociaż powinni mieć sporo kasy, w końcu za takie zabawy ktoś musiał dać w łapę. Bo blokowanie inwestycji, które są pomocne ludziom, to idiotyzm.

Ekolodzy, ratujcie bociany!

Zresztą nie ma co owijać w bawełnę, ci najgłośniejsi ekolodzy, to musi być podstawiona przez kogoś banda statystów, która zbiera się, by policzyć ślimaczki w celu zablokowania budowy obwodnicy Poznania. Niestety sam nie mam w tej chwili sposobności, by udowodnić wam moją tezę, ale może to zrobić za mnie dziennik.pl: http://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/329787,cala-prawda-o-ekologach-rosjanie-ich-kupili.html

No i to, że człowiek nie ma aż takiego ogromnego wpływu na globalne ocieplenie? Hę? Nie wiedzieliście?


Podsumowując:

Ekologii - tak
Ekologom - tak
Psom podającym się za ekologów - nie




                


     Witaj, droga Zimo.

   Witając się z Tobą i przedstawiając moją osobę, chciałbym najpierw nadmienić, że ów list nie będzie stosem pochwał, ani epitetów przedstawiających Twoje niezgłębione piękno. Będzie to list, w którym zmuszony będę Cię opierdolić, droga Zimo za to co robisz. Możesz sobie odpuścić do grudnia?

   Dlaczego, no ale powiedz mi, dlaczego tak się zasiedziałaś? Dlaczego do 9 kwietnia jeszcze próbujesz za wszelką cenę utrzymać się na piedestale pór roku? Dlaczego nie pozwalasz swojej siostrze Wiośnie wpaść do nas z radosną nowiną, ciepłymi promieniami słonecznymi i kwitnącymi drzewami? Odpowiem Ci! Bo (z przykrością to mówię) upadłaś na dno, a nawet prawdopodobnie sprzedałaś się. Jesteś w tej chwili, niczym zgrzybiały i zramolały polityk, który już dawno się wszystkim znudził, ale próbujesz jeszcze trzymać się swojego stołka i nie możesz odejść od koryta! Jesteś w tej chwili, jak Grzesiu Lato, który najpierw był legendą, a potem zupełnie zepsuł opinię o sobie.

   Nie piszę tego do Ciebie, aby Cię wyśmiać, upokorzyć, ani złorzeczyć na Ciebie, bo w końcu jesteś częścią mojego życia, ale dlaczego, no kurwa dlaczego, musimy mieć zjebaną pogodę skoro powinna być już przy nas Pani Wiosna? Wszystko powinno mieć swój trakt i teraz powinienem już śmigać w bluzie, a nie w zimowej kurtce, bo „ktoś” sobie zakaprysił, by w nocy było -11 stopni! Znienawidziłaś nas? Przyznaj się, że robisz to przeciwko ludziom, co w pewnym sensie znowu stawia Cię w jednym rzędzie ze zgorzkniałymi politykami. Smutne. Kilkanaście lat temu na początku kwietnia można już było taplać się w jeziorku i było ciepło, można było urządzać grille, można było elegancko grać w piłę na boisku i można było cieszyć się piękną pogodą. A teraz? Wszystko stracone…

   Zimo, kurwa mać, prosimy!
   Daj żyć i wpuść do nas wiosenkę!

Z poważaniem, Europa.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013




Podczas kilku poprzednich dni dochodziłem do pewnych wniosków, które są w pewnym sensie socjologiczne, ale dotyczą głównie stron większości sporów współczesnego świata: wierzących (w jakąkolwiek religię) i ateistów (przyjmując tylko zarys, czyli brak wiary w bóstwo).

Od wielu wieków mamy do czynienia z fanatyzmem w kwestii konserwatywności religijnej, czyli wyprawy krzyżowe, czynności inkwizycyjne, a sięgając głębiej to Krzyżacy itd. Tu bez wątpienia można postawić tezę, że w Kościele (głównie będę się trzymał katolicyzmu, bo to obok Islamu, dotyka teraźniejszości) bardzo uogólniając, są słabo wierzący, wierzący w sam raz i skrajni dogmatycy. Ci, którzy wierzą słabo, najczęściej nie wypowiadają się na temat szkodliwości wiary, ani na temat nieszkodliwości wiary. Po prostu mają w nosie, co mówi kto inny, próbują sami szukać drogi. Wierzący w sam raz (ciekawy termin się wymyślił) wierzą w Boga, mają własną hierarchię wartości, starają się żyć zgodnie z nią, ale nie próbują na siłę do nich nikogo przekonać, nie wyśmiewają się także, ani nie uznają za gorszą innej religii, ani ateizmu. Żyją i pozwalają żyć innym. Natomiast owi fanatycy są jak wyobrażenie buldożera. Niby ogromny, niby warczy i potrafi siać postrach, ale w gruncie rzeczy, to tylko pusty bełkot. Ogólnie wypowiadają się sporo, ale tylko w swoim towarzystwie, bo w prawdziwym życiu mogą spotkać się jedynie ze śmiechem, ewentualnie z soczystym "Idź pan sobie stąd!" To co napisałem jest wiadome nie od dziś i nic nowego tu nie wykryliśmy, natomiast...

Jest sobie ateizm, jako koncepcja i ludzie się za nim opowiadający są jakby bardziej wykształceni, oczytani, opanowani, prawda?

Prawdą to było do niedawna. Tak potężny środek przekazu, jakim jest Internet pokazuje, że w kręgach ateistów także budzą się fanatycy, co widać w wielu komentarzach i wypowiedziach.
Czy nie byłoby idealnie, gdyby byli sobie wierzący, którzy cieszą się Bogiem, modlą się, oddają się lekturze Biblii w swoim domu, a człowiek niewierzący w tym czasie robi swoje i cieszy się swoim życiem. Jeden drugiemu nie przeszkadza, mogą być przyjaciółmi (zdarza się, wiem co mówię), rozmawiają o wszystkim, o czym chcą, a jeden drugiemu nie wymyśla od zaślepieńców, od niedowiarków, od ciemnogrodów, czy nie pędzi z misją, albo egzorcyzmami. Tymczasem, oglądam filmik, w którym padają teksty od zakonnicy, która mówi, że młodzież polska to świnie w błocie, że Hitler był wychowankiem magów tybetańskich, a pod spodem komentarze typu: "Katola łopatą w łeb i do piachu!", albo o spaleniu wierzących w piecach Aushwitz. Z jednej strony wykrzywienie ust, a z drugiej strony smutek, że w, zdaje się, państwie, gdzie jest sporo inteligentnych osób, a dużo osób ma dostęp do wolnej wypowiedzi, wciąż jest tyle beznadziejnych, kompromitujących i popadających ze skrajności w skrajność wpisów. 


sobota, 6 kwietnia 2013




Czujesz, że to już koniec? Czujesz, że nie chcesz już przebywać z tą osobą w jednym pomieszczeniu lub ona ma do ciebie "olewający" stosunek? Rozważ te porady, które stosowałem ja bądź któryś z moich znajomych, przy problemach z kobietami. Poradnik krótki, ale im szybciej wszystko załapiesz, tym szybciej pójdziesz ratować swój związek.

1. Porozmawiaj i ustal zasady

Najczęściej proste rozwiązania są najlepsze. Jeśli uważasz, że to będzie za mało romantyczne lub że boisz się takiej rozmowy, bo dowiesz się jak wiele masz wad, to odpuść sobie ten punkt, a najlepiej to i odpuść czytanie tego posta, bo w tej materii nie ma rozwiązań uniwersalnych i łatwych. Witamy w prawdziwym świecie. Postaraj się z nią pogadać i powiedzieć, czego Ty oczekujesz od związku i czego ona oczekuje od Ciebie. Nie idźcie na kompromis, tylko spróbujcie iść na całość. Bo na kompromisach zawsze ktoś jest niezadowolony, a gdy człowiek czuje więcej możliwości w związku, to nie będzie chciał go kończyć.

2. Szacunek, zaufanie i... normalność.

Szanuj swoją dziewczynę i nie próbuj jej kontrolować na każdym kroku (a jeśli już chcesz to robić, to zostaw to dla swojego sumienia i jej o tym nie informuj). Zatem wymagaj też tego samego od niej, bo inaczej związek robi się toksyczny, a jak wszystko w naturze, nawet związek (jeśli ma być długodystansowy) musi być zdrowy i normalny.

3. Kontroluj swoje emocje.

Absolutnie nie dawaj się ponosić zbytnio emocjom. Nie manipuluj swoim partnerem/partnerką, nie obrażaj się o byle gówno, nie krzycz na to, że spotyka się ze swoją koleżanką (ona z kolegą). Wszystko jest w porządku, jeśli pozostaje na neutralnym gruncie. Bądź twardy, a nie miętki.

4. Seks.

Nigdy, ale to przenigdy nie pozwól, byś wyglądał, jak z kawałów o polskiej sytuacji łóżkowej. Temat jest grząski, ale jeśli raz złapiesz się na tym, że on/ona wymaga od ciebie seksu za coś albo, co gorsza, mówi że nie będzie kochania się, dopóki nie kupisz mi pierścionka/bielizny/whatever, to odpuść sobie. Jak już mówiłem raz: Bądź twardy, a nie miętki!

5. Kochaj.

Może i delikatnie jestem idealistą, ale bez miłości, to związek popłynie w ciągu kilku miesięcy. Jeśli satysfakcjonuje Cię krótki romans, to nie wdawaj się w uczucia. Jeśli poczujesz miłość, a sam będziesz wiedział, kiedy to się stanie, to nie bój się od czasu do czasu okazać swojej sympatii, że czujesz do niego/niej coś takiego.

6. Postaraj się być kimś innym.

Normalnie nie rzuciłbym taką poradą, ale wbrew ogólnie przyjętym regułom, związek bywa staraniem się i dążeniem do udawania. "No wiesz, jestem najlepszym rybakiem w mieście". "Ostatnio na siłowni pomogłem młodemu pakerkowi, jeszcze wiele się będzie musiał nauczyć!" Warto czasami wrzucić odmienność do związku i postarać się na chwilę chociaż oderwać się od szarości. Pobyć kimś innym, a nuż uda się wyrwać z normalności na stałe.

7. Cokolwiek tu przeczytałeś... zrób odwrotnie.

To też jest sposób. Są kobiety, które pragną ustatkowania, a są kobiety, które chcą by wyrywano im włosy. Są mężczyźni, którzy pragną mieć u boku kurę domową, a są tacy, którzy pragną ostrej dominantki. Absolutnym minimum, jakie powinieneś zrobić, to punkt 1. a obiecuję ci, że reszta sama przyjdzie i zobaczycie, jak wiele dziwnych rzeczy wam się spodoba!

Pozdrawiam :)




piątek, 5 kwietnia 2013


Pierwsza zabawa, w jakiej zdecydowałem się wziąć udział z tego względu, że często zdarza mi się nucić piosenkę, która wyraża w danej chwili moje uczucia. Co ciekawe, nie miałem żadnego zawahania w wybieraniu piosenki mojego życia.

Felicita

Felicita, czyli szczęście. Towarzyszy mi w chwilach moich radości, najczęściej kiedy promienie słoneczne padają mi na twarz i mogę sobie pozwolić na ciche zaśpiewanie tej piosenki, które namacalnie wyzwala we mnie radość.

Felicita, czyli podmuch radości w smutny dzień. Smutny, jak ten, kiedy siedziałem samotnie w moje 21-sze urodziny w domu i postanowiłem posłuchać czegoś, co mnie rozweseli. Wtedy właśnie ta piosenka stała się moim przyjacielem.

Mógłbym długo rozwodzić się nad istotnością tej piosenki dla mnie, bo wiele jest w niej moich emocji, a tutaj link do soundtracku mojego życia:


Źródło: https://www.youtube.com/watch?v=Q0wZQbK938Y

czwartek, 4 kwietnia 2013



   Zastanawiałeś się kiedyś, co się dzieje z tymi ludźmi, którzy nie doświadczają uczucia miłości od pierwszego wejrzenia, całej otaczającej to uczucie chemii i motyli w brzuchu, przy pierwszych spotkaniach z tym jednym/jedyną?

Czy tacy ludzie skazani są na wieczny brak miłości? 

Nie, bo miłość to rzecz bardzo osobista. Ludzie są bardzo dziwnymi stworzeniami i potrafią zakochiwać się przez dłuższy okres czasu, niż sekunda, ale to zależy od wielu czynników. Bo jeśli myślisz, że spodobasz się jej, mimo że ona nie zakochała się w tobie ze względu np. na twoją higienę, to jeśli tego nie zmienisz, to są małe szanse, na romans.

Ludzie, którzy się "docierają" mogą tworzyć nawet silniejsze związki. Nie tyle mogą, co to robią. Najczęściej zdarza się, że ta druga oczarowana osoba, stara się tak długo, że zaczyna rozumieć dokładnie to, o co cały czas chodzi tej personie, w której się "zakochała".

Powtórzę to, że miłość to rzecz osobista, bo nie ma jednej definicji tego uczucia zjawiska. Platoniczna, fizyczna, niemożliwa (na przykład do tej cudownej Emmy Watson) itd. i każdy przypadek, to zupełnie oddzielna bajka. Oczywiście, zawsze na początku warto starać się stąpać ostrożnie w przypadku dążenia do  "uchodzenia" naszej wybranki/wybranka, bo taki osobnik może szybko się ulotnić do innej osoby, z którą wyczuje chemię, a wtedy wiadomo - serce nie sługa, a to nie rozum nami rządzi, tylko instynkty :)











Link do kominkowego bloga: http://www.kominek.in

   Jak tylko zobaczyłem, że będzie książka o umiejętnym pisaniu blogów i o całej otoczce blogosfery, która dla niektórych z nas wydaje się lekko tajemnicza, to wiedziałem, że kupię sobie tę pozycję, nawet jeśli pięć dych to dla mnie pięć paczek fajek, jedna para trampek z Tesco, trzy dobre kawy w kawiarni albo jedna... dobra książka, to wiedziałem, że akurat "Bloger" mnie nie zawiedzie, bo... nie miałem zbyt wygórowanych oczekiwań.

   Oto nadszedł dzień, gdy listonosz zapukał do drzwi, rozpakowałem przesyłkę, a mym oczom ukazał się blask! Dosłownie! Okładka jest wysoce ekskluzywna i błyszczy, jak psu jajca czarna limuzyna. Od razu zabrałem się do czytania i... odłożyłem lekturę tej książki na kolejny dzień. Wiedziałem, że nie mogę się podpalić, jak debil. Że muszę ochłonąć, bo to nie jest książka-przełom w moim życiu, bo zawsze uważałem, że przełom siedzi w człowieku i tylko czeka, aż człowiek to dojrzy.

Ja siedziałem i patrzyłem na niedawno odebraną książkę. Niestety nie pachniała, jak publikacje, które stoją w księgarniach, ale hipnotyzowała wyglądem. 

Czytając prolog i epilog, dopadła mnie myśl, że wszyscy jesteśmy ludźmi, a Kominek, jak to przystało na człowieka sukcesu (nie włażę tu nikomu w dupę, ale nie boję się przyznać, że są ludzie, którym się udało i mówię to bez jadu na mordzie), życzy startującym blogerom powodzenia i zamyka się w jednym słowie, które mogłoby zastąpić te 363 strony. "Pisz".

Czy jest lepsza motywacja do działania, niż klepnięcie w plecy przez kogoś, kto przeszedł przez trud początków? Wiadomo, każda z porad jest względnie ważna, ale sytuacje przewidziane jako niepożądane mogłyby również zostać pokonane przez "zwykłych" blogerów, a wydaje mi się, że w tej książce Kominek był od ciągłej gry z czytelnikiem. Był od manipulowania, by w końcu pokazać, że najważniejsze w tym wszystkim jest posiadanie własnego zdania.

Ostatnia porada w tej recenzji: Nie bierzcie tej książki za przewodnik "krok po kroku" do zdobycia wielkiej ilości wyświetleń, ale weźcie to za dobry poradnik, który rozwieje większość waszych wątpliwości co do prowadzenia bloga.

Ocenę, jaką wystawię tej książce jest 5,5/6. Odejmuję pół punktu za niektóre nudnawe momenty, które już uleciały mi z pamięci, natomiast całokształt to świetne dzieło, które powinien przeczytać każdy bloger.

Na koniec mała niespodzianka:



Jeśli już cię piracą, to znaczy, że naprawdę jesteś sławny, Kominku :)



Przetestowana przeze mnie metoda. Dała ułudę szczęścia i radości, a potem rzuciła jak niechcianym psem na autostradę pod koła rzeczywistości. Witamy w kasynie.



Analiza Hawkinsa nazywana jest metodą oszukiwania algorytmów w kasynach, co tak naprawdę jest wielkim ściemnianiem, bo prędzej czy później wygrywa i tak kasyno. Nie ma na to bata.

Zasada tej analizy polega na tym, że obstawia się w ruletce francuskiej na jeden kolor złotówkę i gdy wypada ów kolor, to zmieniamy kolor pola do obstawiania. Natomiast, gdy przegramy tę złotówkę, to podwajamy stawkę na ten sam kolor, aż trafiamy.

Wiem, że mogłem namieszać. Zasady dokładnie wytłumaczone są tu: http://analiza-hawkinsa.com/

I teraz moje stanowisko: To jest wszystko gówno prawda.

Grałem dokładnie według tej metody. Dokładnie i precyzyjnie. Miałem 250 złotych.
Może i niewielka suma, ale ja nie cierpię przegrywać, zwłaszcza pieniędzy.

Pięć razy wpadła mi seria 8 liczb z rzędu, co łatwo policzyć, wyniosło 1+2+4+8+16+32+64+128, co dało nam już 255 złotych. No dobra, udało się.

Nie powinny być wyższych serii według naszego kochanego Hawkinsa, ale życie nam zweryfikowało teorię i przy posiadaniu 750 złotych, co jest zarobkiem rzędu 500 złotych w 4 godziny, wpadła mi seria 10 liczb i popłynąłem po całej linii.

Dowód:



Przeglądając później fora natrafiłem na kolesia, któremu wpadła seria 11, a potem 29 liczb z rzędu. 
Dlatego uczulam was, nie cieszcie się jak głupcy (jak ja), z tego że ktoś wynalazł matematyczny oszustwo ruletek w kasynach internetowych. Ja się przejechałem, jeśli jednak nie boisz się utraty pieniędzy i ryzyka i uda się komuś z was znaleźć coś takiego, to zapraszam do podzielenia się tym ze mną. Będę oddawał 10% :)


środa, 3 kwietnia 2013




-Jesteś pewien?- padło pytanie.
-No jestem, w tej chwili nie ma odwrotu- Bartek się zniecierpliwił.
-Muszę ci zadać to pytanie jeszcze raz. Czy jesteś świadomy, że po prostu nie możesz skłamać?
-Jestem.


Światło słoneczne przedzierało się przez szpary w żaluzjach i niefortunnie padało na twarz Bartka, który tylko przewrócił się na drugi bok. Niesmak w ustach i pełny pęcherz po nocnej imprezie wymuszały na człowieku wyprostowanie nóg i pomaszerowanie do łazienki. Jakby to było dzisiejszym jedynym motywem pobudki.
- Młody, do sklepu- głos starszego brata był niezwykle głośny.
-Daj mi wody- odezwał się cichutki i błagalny głos Bartka.
-Nie.
-Nie bądź chamem, daj mi szklankę wody.
-Nie, bo na kaca nie piję się wody, tylko sok. Widać, żeś edukowany przez jakieś amerykańskie komedie- starszy brat, o imieniu Patryk miał już prawie trzydzieści lat i pozwalał mieszkać Bartkowi w małym pokoju.


-Złodziej! Ukradł mi torbę! Pomocy!- krzyczała jakaś kobieta około czterdziestki.
-Słyszysz?- Eliza szturchnęła Bartka.
-Co?- nasz bohater miał mało wspólnego z bohaterstwem.
-Kobieta woła o pomoc, ktoś jej ukradł torebkę!
-Dobrze, już dobrze- decyzja o gonieniu złodzieja torebek nie była podjęta z powodu chęci pomocy, tylko z zamiaru zaimponowania swojej dziewczynie.
Pościg trwał niecałe dwie minuty i „wyrywacz torebek”, mimo swojej przewagi przegrał wyścig z Bartkiem, który ćwiczył w miejskim klubie sportowym.
-Proszę, to pani torebka- strata znalazła drogę do właścicielki.
-Dziękuję, młody człowieku. Jakieś znaleźne?
-Nie, nie trzeba. Zrobiłem to z chęci pomocy.


Policjant stał przed naszym bohaterem i zadawał mu pytania. Bartek był wezwany, bo kobieta skierowała sprawę niedoszłego złodziejaszka do sądu, a chłopak był wezwany w celu złożenia zeznań i identyfikacji przestępcy.
-Mówisz, że to ten?
-Tak, mówię. Ileż to może trwać?
-Jesteś pewien?- padło pytanie.
-No jestem, w tej chwili nie ma odwrotu- Bartek się zniecierpliwił.
-Muszę ci zadać to pytanie jeszcze raz. Czy jesteś świadomy, że po prostu nie możesz skłamać?
-Jestem.


-Muszę lecieć- starszy brat zaskoczył Bartka w drzwiach.
-Okej, po co mi to mówisz? Nigdy się nie tłumaczyłeś.
-Nie tłumaczę się, młotku- to po pierwsze. Po drugie- przyszła do nas jakaś tam koleżanka mamy i na ciebie zwalam odpowiedzialność za ugoszczenie jej.
-Dlaczego?
-Bo ja muszę lecieć, na razie!- starszy pobiegł do wyjścia klatki.
Bartek ostrożnie wszedł do mieszkania.
-Dzień dobry.
-Witaj, chłopcze. Przyszłam na chwilę- zadbana kobieta mająca około trzydziestu lat powitała Bartka niemal w wejściu.
Pół godziny później kobieta wyszła.


Zadzwonił dzwonek do drzwi. Bartek, mimo że siedział teraz sam w domu, a mieszkanie nie należało do niego, otworzył drzwi.
-Cześć, poznajesz mnie?- zapytała ciotka.
-Nie.
-Jak to nie?
-Proszę mi wybaczyć, ale nie. Nie kojarzę pani- Bartek starał się być uprzejmy.
-Jestem waszą ciotką, Grażyną.
-Ciocia Grażyna?- uśmiechnął się chłopak.
-Tak, to ja. Patryk nie mówił ci, że dziś przyjdę? Miał powiedzieć, bo miałam przyjść i zrobić ci kolację.
-Umiem sobie zrobić kolację.
-Tak? To ja poczekam w twoim małym pokoju.
-Dobrze, oczywiście- mimo iż nie było to za bardzo na rękę Bartkowi, ale pamiętał jak dobrze traktowała go owa ciocia i chciał być gościnny.
-Słyszałam, że pomogłeś kobiecie z jakimś przestępcą- wołała ciotka z drugiego pokoju.
-Tak, krótka historia, ale nic ciekawego- uśmiechnął się chłopak, który ze świeżą, dopiero zrobioną herbatą do swojego pokoju.

Kobieta siedziała na jego obrotowym krześle i trzymała nogi na biurku. Spojrzałem jej w oczy i widziałem coś tak pociągającego, podniecającego… Spojrzałem na jej uśmiechnięte usta, później wlepiłem oczy w jej dekolt, w jej niebieską bluzeczkę i wzrokiem posunąłem się nieco dalej. Jak otępiały wlepiałem się w jej nogi odziane tylko w cienką warstwę cielistego nylonu. Czułem jak mój penis właśnie otrzymuje dawkę krwi i robi mały namiot w spodniach. Nie chciałem być bezczelny, ale nie mogłem oderwać wzroku od jej nóżek. Ten cichy szelest i poruszanie stopami- to wszystko przyczyniło się do mojego kompletnego otumanienia. Stałem akurat w takim miejscu, że widziałem piękny błysk na jej udach i łydkach, widziałem także spód stopy, który według mnie jest bardzo seksowny. Oderwałem wzrok i spojrzałem jeszcze raz. Od jej ud, pięknych, o cudownym kształcie, przez łydki, aż do stópek, którymi bawiła się ciocia Grażyna.

-Podoba ci się, co?
-Skąd wiedziałaś, że jestem fetyszystą rajstop?
-Powiedział mi twój brat.
-Nie rozumiem- zdziwił się Bartek.
-Wasza mama prosiła mnie, żebym się wami zaopiekowała seksualnie, niestety, byłam winna jej ogromną przysługę i się zgodziłam. Teraz wypełniam moją obietnicę- mówiąc to, kobieta zdjęła delikatnie swoje nóżki z biurka i podjechała do mnie na obrotowym krześle.
-Chyba…
-Pozwól mi- szepnęła.
-Nie.
-Co?
-Nie, nie zgadzam się- powiedział Bartek.

Musiałem jej odmówić, bo mam szacunek do kobiet. Oddając się mi za jakieś przysługi zrobiłbym z niej dziwkę. I to nie różniącą się niczym od tych, które stoją przy drodze i zarabiają, być może na swoje dzieci. Mimo wszystko, wychodząc, nie mogłem sobie odmówić ostatniego spojrzenia na jej nogi. Ciotka Grażyna zapalała teraz papierosa i zakładała nogę na nogę. Cielisty kolor rajstop i lekki błysk, razem z tymi pięknymi stópkami w nylonie pojawiają się teraz w niemal każdej mojej fantazji seksualnej.





Niczego.

Skoro zaczęliśmy już od żartu, to teraz weźmiemy wpis na poważnie. Bo są rzeczy, których panicznie się boję. Do głowy przychodzą mi tylko cztery pozycje, które mogłyby zniszczyć moją radość, które jak się pojawiają, to od razu czynią sny koszmarami.

Po kolei (od najmniej strasznych):

1. PAJĄKI

Tak, jestem facetem. Tak, mam arachnofobię. Nie mam strachu przed pieprznięciem takiego wybryku natury z pewnej odległości, ale do ręki nie wezmę. Niech zjada muchy, ale przynajmniej niech się znajduje metr ode mnie. I najgorsze są te co mają długie nóżki i są włochate.

2. BYCIE OTYŁYM

Mam przed tym pewien lęk. Są ludzie otyli, którym żyje się na tym świecie radośnie i nie martwią się o swoją wagę. Ba, zaryzykowałbym stwierdzenie, że grubasy są bardziej pewni siebie, ale mam wrażenie, że dlatego że muszą ukrywać swoje prawdziwe kompleksy. Ja się natomiast martwię. Bo otyłość to choroba i nie chciałbym wstawać rankiem i nie móc wywlec się z łózka.

3. WYPADANIE ZĘBÓW

Na ten temat mam koszmary. Zęby to w pewnym sensie wizytówka człowieka. Ja niestety dobrego świadectwa sobie nie wystawiam, ale nie chciałbym mieć szachownicy. Jeśli by miały mi wypaść zęby, to najlepiej wszystkie naraz i wstawiłbym sobie ładną protezę na stałe!

4. WIĘZIENIE

Brak dostępu do wolności. Życie w ciągłym strachu. Z irytacji bycia w takimi miejscu prawdopodobnie oszalałbym albo stał się najgorszym skurwielem na świecie.

5. BONUS! OTYŁY BEZZĘBNY SAWIUSZ W WIĘZIENIU PEŁNYM PAJĄKÓW

No kurwa...





- To jabłko… Ona trzymała jabłko. No i ona… ona tak się patrzyła. I to jabłko.
- To bez sensu, nigdy nie dowiemy się, co tam się stało – porucznik Adam odwrócił się od roztrzęsionego chłopaka i odpalił papierosa – Dajcie gówniarzowi koc i coś ciepłego do picia.
- Trzymała jabłko… - chłopiec był wyraźnie przestraszony i przed nieruchomymi oczami miał tylko ten obraz, który kilka godzin wcześniej wrył mu się i prawdopodobnie pozostanie w jego umyśle do końca jego życia.
   Deszcz siąpił, a Adam, siedząc w radiowozie i szukając czegoś w papierach zwrócił się do swojej policyjnej partnerki:
- Widzisz, Diana. Mógłbym siedzieć z żoną w domu, ale nie mogę, bo akurat dzisiaj zachciało się tej kobiecie straszyć!
Mówiąc to, porucznik zaśmiał się po cichu.
- Co cię tak śmieszy? Nie wierzysz w duchy? Czy fakt, że dwójka małych dzieci zginęła tutaj w ogóle cię nie rusza? – Diana była wyraźnie poirytowana.
- Słuchaj – Adam przerwał swoją pracę – Trójka dzieci przychodzi w taki ponury wieczór, by się pobawić w starym opuszczonym domu. Przecież to dobre miejsce na jakąś melinę, mało to pijaków, którym się rzuciło na mózg i lubują się w zabijaniu dzieci?
- Szkoda tylko, że żaden ze smarkaczy nie miał uszkodzeń ciała!
- W takim razie zapraszam do tej rudery. Weź jeszcze jednego psa z prewencji i zobaczymy, co tam się wydarzyło – porucznik był wściekły, że będzie musiał już teraz iść przez błoto w stronę opuszczonego domu.
Diana wysiadła z radiowozu i podeszła do karetki, w której siedział niespełna rozumu chłopiec i przy którym stał policjant. Po chwili młoda policjantka machnęła ręką do Adama, a ten przeklinając wysiadł z auta.
- Nie idźcie tam! – krzyknął chłopiec – Ona was zabije!
Trójka ludzi idąca w stronę rudery jednak już nic nie słyszała.
- No ku*wa. Nie można tego sprawdzić jutro? To, że jakiś szczyl powiedział, że dwójka jego przyjaciół zginęła tu przez ducha kobiety trzymającej jabłko, to nie znaczy, że musimy temu wierzyć. Możemy to sprawdzić jutro – Adam był wyraźnie niezadowolony pomysłem Diany.
- Panie poruczniku, czym prędzej wyjaśnimy sprawę, tym szybciej będzie pan w domu. Chłopiec mógł kłamać, ale po co miałby to robić? – odezwał się młody policjant, który szedł razem z Dianą i Adamem.
- A zamknij mordę i wchodź – porucznik pokazał palcem drzwi opuszczonego domu.
Policjant otworzył powoli drzwi trzymając w ręku broń.
- Ten debil nie wie, że ołów nie działa na duchy? – powiedział szeptem Adam do swojej parterki.
Cała trójka weszła w progi domostwa, który rozświetlała tylko cienka smuga światła z latarki. Wszystko wyglądało na poniszczone, jakby kiedyś było strawione przez ogień, jakby każdy krok mógł spowodować zawalenie się całej konstrukcji.
- Ktoś widzi coś ciekawego? – zawołała Diana.
- Nic. Gówniarz kłamał – rzucił Adam już prawie wychodząc.
- Patrzcie, jabłko! – krzyknął młody policjant i rozległ się huk.
- Co jest? – zawołał Adam, czując się pierwszy raz w tej sytuacji niepewnie – Co to za żart?
- Gdzie to było? Widziałeś coś? – wydusiła z siebie Diana.
- Nie. Nic. Idźmy stąd – Adam zaczął biec do drzwi.
- Spójrz! – krzyknęła Diana i w tej chwili Adam odwrócił się, zauważając trzy ciała wiszące przy oknie. Dwa mniejsze i jedno większe.
- Jasna cholera, spieprzajmy! – Adam wystraszył się naprawdę, wybiegł z rudery i kilka metrów od drzwi zauważył, że Diana wcale mu nie towarzyszy, w ogóle nie wybiegła z domu, a drzwi, które zostawił otwarte, zamykają się bardzo powoli…
Porucznik nie miał teraz czasu na ocenę sytuacji, zaczął gnać w stronę swojego radiowozu, gdy zobaczył, że sanitariusz leży obok karetki bez głowy, a drugi policjant z prewencji ma nienaturalnie wykrzywione ciało.
- No i trzymała czerwone jabłko. Soczyste jabłko – Adam zauważył, że mały chłopiec cały czas powtarza swoją mantrę, kiwając się i trzęsąc. Nagle dziecko odwróciło głowę i zaczęło wpatrywać się w porucznika, co wywołało w nim panikę.
Adam w jedną chwilę był już przy radiowozie, wsiadł do niego i próbował odpalić silnik. Nieskutecznie. I jeszcze raz, znów nieskutecznie. Próbował jeszcze raz, gdy usłyszał słowa, które wydobywały się z tyłu auta:
- To jabłko… Ona trzymała jabłko. No i ona… ona tak się patrzyła. I to jabłko.





   Studniówka to naprawdę gorąca impreza. Nie tylko z powodu ilości tańców, szybkiego tempa balu, ale także dla osób takich jak ja, to okres (krótki, bo krótki) obserwowania. Moje obserwacje rzadko kończą się na praktyce, ale nie wiązałem z tym nigdy wielkich nadziei, także moja historia będzie w pewnym sensie przełomem, a nawet "przełamem", bo przełamałem pierwsze lody.
   Nazywam się Tomek. Myślę, że taka informacja będzie wystarczająca, bo nie trzeba być mistrzem dedukcji, by domyślić się, że mam osiemnaście lub dziewiętnaście lat, w tej sytuacji ubrany jestem w garnitur, ale warte wzmianki jest to, że jestem szczupłym, niewykształconym mięśniowo myślicielem. Tyle warto o mnie wiedzieć, bo nie o mnie jest ta opowieść, tylko o pięknej otoczce, która okrywa nogi kobiet, co dla mnie jest maniakalnie fantastyczne. 
   Stałem po odtańczeniu poloneza, zjedzeniu smacznej zupy i kilku tańcach niedaleko parkietu i piłem napój. To był ten moment, gdy dziewczyny zaczęły ściągać buty, ukazując widok swoich stóp, co odkrywało pewną tajemnicę, ale dopełniało obrazu idealnej całości nóg odzianych w rajstopy lub pończochy.

- Tańczysz, czy tylko patrzysz? - zapytała Monika, koleżanka ze szkoły, z którą rozmawiałem nader rzadko, ale czułem do niej sympatię.

   Zanim jednak potańczyliśmy, musiałem ją zaprowadzić na dancefloor, co pozwoliło mi przez chwilę ogarnąć sytuację. Pięknie, cudownie! Krótka spódniczka, z lekko widoczną podwiązką, piękne błyszcząco-cieliste rajstopy, które przyprawiały mnie o szybszy oddech. Myślę, że fazy tańca nie będę tutaj opisywał, bo każdy z nas wie, że podczas przytulania podczas skocznej muzyki każdemu puszczają lekkie soki. Po takiej, krótkotrwałej, jak się zdawało, radości, wróciłem do mojej partnerki - Izy, która nudziła się przy stole.

- Chodź potańczyć, dobrą nutę teraz grają! - zawołałem do niej.
-Nie mam teraz ochoty, Tomek, proszę cię. Za kilka chwil może, trochę mi niedobrze po tej zupie - odpowiedziała i gdy chciałem jej pomóc, podeszła do niej koleżanka, dając mi sygnały głową, abym zostawił ją na chwilę.
- Trudno... - pomyślałem i w jednej chwili zauważyłem, że Monika patrzy się na mnie i chce prawdopodobnie znów zatańczyć.

   Na moje nieszczęście, wokół niej pojawił się jej partner i musiałem szukać kolejnej dziewczyny do rozruszania kości. Rozglądając się, pomyślałem że odczekam tę piosenkę, obserwując po prostu to, co mnie tak kręci. Najpierw spojrzałem na koleżankę z klasy, która w gustownej fioletowej sukni podskakiwała w rytm muzyki, ukazując swe drobne nóżki. Każda z nich była dziełem sztuki, oczywiście odzianymi w boski wynalazek - rajstopki. Najbardziej podniecającą częścią jest spojrzenie na stopę od spodu, co powoduje u mnie natychmiastowe podniesienie się sprzętu. Kolejna była dziewczyna, którą znałem wcześniej, z równoległej klasy. Ta miała srebrną suknię, właściwie sukienkę. Spojrzałem na jej lekko umięśnione łydki - zapewne z powodu częstego noszenia obcasów. Ta dziewczyna miała piękne, zaokrąglone pięty, które połyskiwały w świetle reflektorów oraz te gładkie łydki - lekko wypukłe i oczywiście błyszczące. Z roztargnienia rozglądałem się co chwile za tymi najpiękniejszymi, aż...

- Dlaczego stoisz? - pytanie wyciągnęło mnie ze stosu przemyśleń.
- Bo obserwuję... - nie do końca jednak byłem przytomny albo po prostu byłem lekko pijany tym alkoholem, którego absolutnie nie wolno pić na studniówkach.
- Rzeczywiście, niektóre ładnie ubrane - uśmiechnęła się Monika.
- Ach, oczywiście, przepraszam za mój stan, zamyśliłem się - odpowiedziałem szybko.
- Tak, to widać. Idziemy tańczyć, Tomuś - to ostatnie słowo wzbudziło we mnie lekkie podniecenie, rzadko ktoś tak do mnie mówił, właściwie nigdy.

   Poszliśmy znów, by oddać się chwili, gdy kątem oka (tak, obserwowałem ukradkiem błysk tych pięknych nóżek) zauważyłem, że Monice zsunęła się podwiązka. To była dla mnie okazja, by poznać z bliższej perspektywy jak wyglądają prawdziwe rajstopy na pięknych nogach. Kucnąłem i niby z nieudolnością podnosiłem tę czerwoną podwiązkę. Najpierw przyglądałem się stopom, każdy palec po kolei, kostka (nawet teraz, gdy o tym mówię, mam przed oczami ten obraz) i poczułem to, delikatnie, starałem się czerpać jak najwięcej z tej chwili. Jeśli jesteście takimi fanami nylonu, jak ja, to wiecie jak wyglądają nogi w lekkiej ciemności, na które pada światło. Ja miałem okazję ich dotykać, zacząłem nawet delikatnie masować i wsłuchiwać się w ten gładki szmer...
   W tej chwili padł cios. Tak, cios! Partner Moniki wyraźnie się na mnie zdenerwował, wywnioskowałem to z kopniaka z zaskoczenia. Wstałem, nie boję się tych niby-mięśniaków, którzy poruszają się, jak kloc na taśmie, a o walce mają tyle wiedzy, ile z filmów akcji. Z mojej strony nadszedł cios ogłuszający w uszy, co widocznie zachwiało "kozakiem, który potrafi kopnąć z zaskoczenia". Kolejny cios poszedł już w korpus, ale widziałem, że zbliża się zagrożenie ze strony nauczycieli, dlatego plunąłem jednemu z jego bodyguardów na koszulę, co tak rozgniewało tego człowieka, że puszczając wiązkę najgorszych wulgaryzmów, uderzył mnie w twarz. Nauczyciele przyszli w porę i zabrali kolesi z sali. Wewnątrz mnie grała muzyka podniecenia, bólu, radości oraz satysfakcji. Pociągnąłem Monikę na korytarz, gdzie było niewiele osób i czułem, że to nie ja ciągnę tę dziewczynę, tylko ona ciągnie mnie i ciągle szepcze mi do ucha:

- Czas na krótką chwilę zapomnienia...

   Wydawałoby się, że gnaliśmy, ale czas spowolnił niemiłosiernie, aż w końcu wpadliśmy do łazienki, właściwie już się całując. Stał tam jeszcze jakiś chłopak w białym garniturze, ale orientując się, co się święci wyszedł z uśmiechem na ustach. Zacząłem całować Monikę po szyi, dotykałem jej nóg, czułem pod palcami jej perfekcyjne uda, które chciałbym trzymać zawsze, po prostu zawsze...
   Drugą ręką podniosłem jej prawą nogę i starałem się założyć ją na ramię, ale w tym celu musiałem podnieść ją i przygnieść delikatnie do ściany. Teraz byłem panem sytuacji i bałem się, że traktuję tę dziewczynę nieco przedmiotowo, ale presja chwili kazała mi o tym zapomnieć. Zsunąłem trochę w dół jej pięknie świecące rajstopki, aby mieć dostęp do jej muszelki i jednocześnie lizałem jej stopę, która podskakiwała lekko, zapewne z powodu łaskotania. Taka piękna chwila, posiadałem jej ciało w mych rekach i wiedziałem, że grają nami instynkty, dlatego też ściągnąłem moje bokserki. Postawiłem na chwilę rozczochraną Monikę, jedną ręką zakładałem prezerwatywę, drugą masowałem jej pierś. Piersi miała idealnie harmonijne, soczyste. Z kondomem na penisie lizałem jej sutki, by po chwili w uniesieniu wejść w nią pewnym ruchem. Moment nie do opowiedzenia, nawet przez najtęższe umysły literatury, a co dopiero przeze mnie. Uprawialiśmy seks, taki jaki znałem tylko z mojej wyobraźni, bo nigdy nie było dane mi ujrzeć tak pięknego filmu erotycznego. Niestety, nie mieliśmy zbyt wiele czasu na grę wstępną, dlatego obyło się bez lizania jej słodkich warg pomiędzy tymi pięknymi udami. Z każdym mym ruchem Monika jęczała tak, że pewnie ludzie z korytarza przechodzili z uśmieszkiem na twarzy. Mnie to akurat podniecało, łapałem te chwilę pełnymi garściami, głaskałem jej nogi, poruszałem mym penisem w jej wnętrzu z pewnością, ale bez wielkich namysłów. Po tym akcie uniesienia, wiedziałem, że będę dochodził do orgazmu. Doszedłem jednak znacznie szybciej, niż myślałem, jednak zapewne była to sprawka tej chwili, która igrała z moim ciałem oraz był to mój pierwszy raz. Dlatego nie wiem kiedy kobieta szczytuje, ale miałem nadzieję, że dałem tej dziewczynie wiele radości, a po tej wieczności, która trwałą około kilkunastu minut, staliśmy oboje w bezruchu, starając się uspokoić puls i oddech.

- Gdzie byłeś? - zapytała mnie na sali Iza.
- W łazience - odpowiedziałem, wcale nie kłamiąc.

Odwróciłem się na chwilę i ujrzałem Monikę, która szła powoli, a z powodu moich niedawnych wspomnień, o których wam tu opowiadałem, poczułem że prącie znów zaczęło przypominać o swojej obecności.

- Uspokój się, nie jesteś takim zwierzęciem! - powiedziałem do siebie po cichu i z wyrzutem.
- Słucham? - zapytała moja partnerka.
- Nie, nic - odrzekłem z uśmiechem i zauważyłem, że Iza też zdjęła swoje buty, ukazując śliczne stópki odziane w cielisty nylon, połyskujący i przynoszący mi tyle radości. Wziąłem ją na ręce, by przyjrzeć się bliżej jej rajstopkom, a uwierzcie mi, z bliska wyglądały pięknie.

   Spojrzałem Izie prosto w oczy i ujrzałem ten błysk i uśmiech, który zawsze przyprawia mnie o ciarki na całym ciele, miłe ciarki trzeba dodać. Zaniosłem moją partnerkę na środek parkietu, gdzie nie istniały dla mnie teraz inne pary. W tej chwili zaczęliśmy tańczyć... Ach, jak pięknie się poruszała...
   

Przyszło mi to do głowy i pragnę, pragnę tego, żeby ten Brian kupił sobie zimowe buty!




Przybiegłem dziś do swojego miejscowego Urzędu Skarbowego, w celu złożenia PIT-u dotyczącego zysków z Adsense'a za zeszły rok. Jako że przychód miałem dopiero w grudniu (w wysokości 621 złotych), miałem możliwość rozliczyć się z naszym ukochanym Urzędem do końca kwietnia.

Jakież było moje zdziwienie, gdy odsyłano mnie od okienka do okienka, w celu tłumaczenia a co to? a jak to? Polscy urzędnicy mają jeszcze problem z rozliczaniem pieniążków z sieci afiliacyjnych oraz za wynajmowanie przestrzeni na blogu w programie Adsense.

No dobra. Jako że jestem cierpliwości pełen (oraz to, że śmiertelnie bałem się niektórych urzędników), dreptałem od okienka do okienka, aż tu...

DZIĘKUJĘ CI, ANONIMOWA URZĘDNICZKO

Pewna pani w średnim wieku powiedziała, że pójdziemy i zapytamy się kogoś kompetentnego. Poszliśmy i okazało się, że ta cała formułka 18% od przychodu, odjąć to i od tego 20% i tak dalej aż wyjdzie nam kasa na czysto, to po prostu nieprawda.

W moim PIT uzupełnianym w Referacie Czynności Sprawdzających przychód i dochód wynosił tyle samo (czyli wspomniane 621 zł.), a w rubryce "zaliczka" należało wpisać 0,00 zł*

Mimo wszystko PIT trzeba było złożyć.

*wiadomo, do kwoty 3092 zł (czyli wolnej od podatku)

 Na ruszt dzisiaj idzie jedna z ciekawszych inwestycji, wciąż nieco droga dla takich maluczkich, jak my, niemniej jednak warto o niej wspomnieć zwłaszcza ze względu na styl i smak oraz ogólną elegancję takiej inwestycji!

Dla wielu biznesmenów mało otwartych na lokowanie pieniędzy w alternatywa, czyli w tym wypadku akurat w butelki whisky ze względu na słabe przekonania co do tego biznesu, ale...

Pomysłodawca tej formy inwestowania, czyli firma Wealth Solutions, która pierwsza w Polsce wprowadziła taką formę na rynek (tę formę, czyli zakup kolekcjonerskich butelek whisky i obrót nimi na WWI, czyli World Whisky Index) obiecuje nam:


  • szansę na zyski na poziomie kilkudziesięciu procent rocznie w rekomendowanym okresie inwestycji
  • topniejące zapasy whisky z zamkniętych destylarni oraz wysoki popyt ze strony popyt ze strony kolekcjonerów i konsumentów na całym świecie jako podstawa wzrostu cen
  • inwestycję w fizyczne obiekty, których wycena jest niezależna od sytuacji na rynku finansowym
  • projekt stworzony przez doświadczonych ekspertów 
   
DALMORE TRINITAS (czyli najdroższe whisky świata)



  Powstała z destylatów lat: 1868, 1878, 1926 i 1939. Ich ilość była na tyle mała, że wystarczyła do produkcji jedynie trzech butelek. Ostatnie dwa lata Trinitas spędziła w dziesięciolitrowej beczce z białego, amerykańskiego dębu. Główny gorzelnik Rochard Paterson przygotował ją nasączając ją przed napełnieniem dwoma cennymi gatunkami sherry: Matusalem Oloroso i Pedro Ximenez. W efekcie powstała whisky, w której wyczuwalne są: mocne nuty słodkich rodzynek, bogatej kolumbijskiej kawy, kruszonych orzechów i gorzkiej pomarańczy. W zapachu wyczuć możemy nuty: grejpfruta, drzewa sandałowego, białego piżma i indonezyjskiej paczuli. Cena? 100 tysięcy funtów!

Musimy jednak wziąć pod uwagę to, że nasza lokowanie forsy w whisky to inwestycja długoterminowa, a najlepiej zacząć taką inwestycję mając około 30 tysięcy złotych. 
(Tak, wiem że nie mamy tyle pieniędzy na razie, ale warto wziąć pod uwagę i nie bać się takiej odważnej inwestycji!)






Adaś miał urodziny w czerwcu. Tak wyszło, że opieka nad nim przypadła akurat jego chrzestnej, czyli Kasi. Rodziców w tym czasie nie było, oboje wyjechali w podróż służbową, ale obiecali, że nazajutrz wrócą i przywiozą swojemu maluchowi mnóstwo prezentów.
Cała zabawa urodzinowa Adama była już przygotowana. Ogród wokół domu przypominał wesołe miasteczko. Miał przyjść iluzjonista, miało być dużo słodyczy i duża ilość oranżady. W dniu urodzin do Adasia przyszła spora liczba znajomych z podstawówki i jego rodzina. Wszyscy się dobrze bawili, u nieco starszych w ruch poszedł alkohol, ale wszyscy znali umiar. Kiedy przyszedł czas sztuczek magicznych przedstawianych przez młodego iluzjonistę, wszyscy byli zdumieni jego umiejętnościami. Udało mu się przeciąć wpół Gabrysię, ale tak, że nic się jej nie stało. Sprawił, że na chwilę zniknął Franek, ale pojawił się pod stołem. Ogólnie masa zabawy, aż do czasu, gdy okazało się, że nie ma komu śpiewać „Sto lat”.
Adaś przepadł, jak kamień wodę. Nawoływania na nic się nie zdały, a poszukiwania trwały około dwóch godzin, aż ktoś sprawdził piwnicę domostwa. Adaś leżał z zardzewiałą piłą rozcinającą mu brzuch, widocznie starając się powtórzyć sztuczkę iluzjonisty.
Kasia, opiekunka Adama, po tym zdarzeniu popełniła samobójstwo, a rodzice, wracając do domu ze łzami w oczach spoglądali czasami tylko na wiezione przez nich zabawki urodzinowe.

 


 Dlaczego muzyka disco polo nadal ma swoich fanów?





Muzyka disco polo ma swoich fanów ze względu na lekkość i łatwość jej stworzenia, zaprezentowania publiczności na weselu, festynie lub zabawie zakrapianej alkoholem, gdzie wśród ludzi zażenowanych na co dzień prostymi melodiami, nagle okazuje się, że wszyscy znają tekst o majteczkach w kropeczki, czy też o sąsiadce z naprzeciwka. Taka muzyka ze względu na jej elektroniczny rytm do potupania nóżką łatwo wpada w ucho i w końcu zyskuje swoich fanów.

                Nazwa disco polo powstała w 1993 (w podobieństwie Italo disco), a gatunek powstał z piosenek ludowych oraz weselnych, ale grane były na instrumentach klawiszowych, co w połowie lat dziewięćdziesiątych przyniosło muzyce disco polo wielką ilość fanów. Na przestrzeni wieków większość ludzi żądała mniejszej pompy przy wydarzeniach kulturalnych. Ludzie od życia żądają głównie chleba i igrzysk, zatem lud pracujący (czyli większość społeczeństwa) chce na czymś się rozerwać. W odległych czasach opera stała się mało popularna, zatem powstała operetka, która była krótsza, zabawniejsza, bardziej lekka. Jednak i to było dla ludzi za dużym wysiłkiem, więc powstał musical, który znowu trafił w gusta, ale to dalej nie było to. I tak po nitce do kłębka lud pracujący w Polsce mógł w latach dziewięćdziesiątych rozsiąść się wygodnie w niedzielne przedpołudnie przed telewizorem i słuchać zupełnie niewymagających myślenia kawałków, których teksty i tak znają wszyscy. Ciekawym przypadkiem była pastiszowa piosenka autorstwa Andrzeja Korzyńskiego, w wykonaniu Marka Kondrata i Marleny Drozdowskiej pt. Mydełko Fa. Owa piosenka była prześmiewcza względem muzyki chodnikowej, jednak przez fanów disco polo została przyjęta jako przebój, a nawet utrzymywała się przez kilka tygodni na pierwszym miejscu listy międzynarodowych przebojów radia For You w Chicago.  Później muzyka disco polo została odstawiona w kąt przez stacje muzyczne i telewizyjne, węsząc większy dochód i popularność nomen omen w muzyce pop. Jednak fortuna kołem się toczy i muzyka disco polo, po kilku latach wróciła na dobre do dyskotek, do Internetu, telewizji i radia. Od kilku miesięcy miano najpopularniejszej polskiej telewizji muzycznej przypada Polo TV (stacja, która puszcza kawałki disco polo), a na liście YouTube 100, czyli na liście stu najpopularniejszych teledysków na YouTube pojawiła się piosenka zespołu Weekend – Ona tańczy dla mnie, która ma na dzień dzisiejszy ponad 55 milionów wyświetleń. Szał tej piosenki porwał całą Polskę – od kibiców, sportowców, tancerzy, aż po dziennikarzy. Czytając komentarze pod piosenką zespołu Weekend można się domyślić, że popularność muzyki chodnikowej w Polsce jest dla wielu enigmą. Wpatrując się jednak głębiej w komentarze zachwalające tę piosenkę, można wysnuć wniosek, że ten gatunek stał się w Polsce tradycją, powodem do dumy, a ponownym impulsem do słuchania owej muzyki, ale tym razem bez powodu do wstydu, ani bez żadnych kompleksów, jak to miało miejsce w latach dziewięćdziesiątych. 

                Muzyka disco polo nadal ma swoich fanów, bo ten gatunek muzyczny to moda, a moda ma to do siebie, że prędzej, czy później – wraca. Jak się przekonaliśmy potrafi wrócić i namieszać bardziej, niż poprzednio. Tradycją na studniówkach nie jest już tylko polonez przygotowywany przez maturzystów, ale także pląsy przy muzyce disco polo. O gustach można nie dyskutować, można je przemilczeć, ale mania muzyki chodnikowej, która stała się w Polsce kulturą, nie jest zjawiskiem przelotnym. Jako puentę tego referatu podam fakt, że na razie fanów omawianego gatunku muzycznego szybko nie ubędzie – ze względu na to, że polski zespół grający disco polo – Bayer Full – w 2010 roku podpisał kontrakt z Chińczykami na 67 milionów płyt. To 191-krotność minimum, jakiego potrzeba do zdobycia Diamentowej Płyty.









W zachodnim Illinois firma produkująca zabawki, rozpoczęła sprzedaż
"realistycznych" lalek dla matek oczekujących swoich pociech. Co dziwne
tuż po zakupieniu tej zabawki, lalka zaczęła płakać. Nawet specjalne
mechanizmy, tak reklamowane nie zadziałały, tak że aż trzeba było
nimi trząść. Zdarzało się, że gdy lalka zaczynała płakać, rodzic musiał
uderzyć parę razy tę zabawkę, aby się w końcu uciszyła. Jedynym sposobem
"wyłączenia" lalki było prawdopodobnie uderzenie w głowę, tam gdzie znajdował
się mechanizm odpowiedzialny za płacz lalki. 
Jednak w pewnej okolicy, sąsiedzi zaalarmowani płaczem, zadzwonili do władz,
by złożyć raport na znęcanie się nad dziećmi w domu obok, a kiedy policja 
przybyłana miejsce zdarzenia znalazła zakrwawione częsci ciała na ścianie i 
podłodze tego domu.
Podobno to nie był jedyny przypadek, gdy matka nie mogła zrozumieć
dlaczego policja interesuje się tym, że tylko "zniszczyła głupią lalkę",
podczas, gdy naprawdę kołysała w rękach tę realistyczną lalkę.




Wiecie, co ciekawego znalazłem, robiąc zakupy w biedronce? Zestaw 9 (słownie: dziewięciu) gier z Larą Croft w roli głównej. Od pierwszej części, aż po Underworld. Za dwie dychy! Ostatnio tak bardzo chciałem zagrać w TR: Chronicles, ze względu na moje wspomnienia, bo pamiętam jak grałem w tę gierkę będąc młodszym. Kilka godzin świetnej zabawy, pomimo tego, że grafika jak na te czasy przestarzała, a na te to już w ogóle starożytność, to grywalność i radość płynąca z monitora jest wielka. Po prostu klasyka! Dla potwierdzenia mych słów screen:




Chętnie poleciłbym ten zestaw, ale prawdopodobnie już nie dacie rady zdobyć tego w biedro. A ja będę miał kilka(naście) godzin zabawy. Cheers!




Była już późna noc i zwykli ludzie już spali, bo zmęczeni dzisiejszym dniem pracy, musieli już myśleć o dniu jutrzejszym. Jest kilka zawodów, które wymagają od niektórych osób niewyspania i czuwania nawet po zmierzchu. Są przecież lekarze, stróżowie nocni, policjanci, a także... taksówkarze. Jest to opowieść o jednym z nich, zmęczonych, choć z powodu tego, że prowadzi przecież pojazd mechaniczny, musi być 'stand-by' na okrągło. O tak późnej porze podeszła do niego pewna kobieta. Była w średnim wieku, w ładnym płaszczu, ot taka niewyróżniająca się niczym kobieta dbająca o siebie.
-Mógłby mnie pan podwieźć do kościoła im. Piotra i Pawła. Zależy mi na tym, dlatego zapłacę podwójnie.
-Dzień dobry. Wie pani, jeśli pani płaci to ja wiozę, ale jest taryfa nocna i niestety, o takiej porze kościoły są zamknięte- oznajmił taksówkarz.
-Tak, wiem. Ale właśnie dziś mi na tym zależy- odpowiedziała kobieta.
-Proszę wsiadać, ale żeby nie było, że nie ostrzegałem- uśmiechnął się mężczyzna za kierownicą i ruszył, gdy kobieta wsiadła już do wozu.
Podróż była krótka, bo odległość od postoju taksówek do wspomnianego kościoła wynosił jakiś kilometr.
-Osiem złotych- powiedział obojętnie taksówkarz.
-Czy jest taka opcja, że pan na mnie tu poczeka?- zapytała speszona kobieta.
-No, oczywiście. Tylko musi pani wiedzieć, że taryfa jest cały czas naliczana i przy dłuższym postoju, no... po prostu zapłaci pani trochę kasy.
-Świetnie. Proszę poczekać.
Noc była bezchmurna, taksówkarz zaczął po dłuższym czasie nawet liczyć gwiazdy, myśleć o Wszechświecie i o kosmitach i nagle zrobiło mu się zimno.
-Cholera, oszukała mnie!- pierwsza myśl taksówkarza była właśnie taka, dlatego mężczyzna wysiadł z samochodu i poszedł w stronę kościoła. Pierwszą interesującą rzeczą były zapalone światła w kościele.
-Pewnie jest sprzątaczką- uśmiechnął się facet.
Ale gdy tylko uchylił drzwi kościoła, jego oczom ukazał się naprawdę niezwykły widok. Otóż przy ołtarzu stał ksiądz, a w ławkach siedziały duchy. Niematerialne istoty szybko zauważyły człowieka, który był tu intruzem i mógł wypaplać komukolwiek to, co się tu działo.
Taksówkarz bez zastanowienia odwrócił się i uciekł do swojego samochodu, którym odjechał z piskiem opon.





 Dziś sposób na wpływ kilku złotych do naszego portfela, bez naszego wielkiego wysiłku. Zarabiaj siedząc i oglądając reklamy.

Ale co to jest w ogóle ten surfbar?

Surfbar to niewielki program (mający 500x80 pikseli), który po kliknięciu wyświetla nam reklamy na ekranie naszego komputera, za co dostajemy odpowiednią ilość punktów. Punkty te są pod koniec miesiąca przeliczane na prawdziwą kasę i wypłacane nam na konto internetowe (np. paypal) po przekroczeniu minimalnej kwoty (czyli 20$)

Wygląda na to, że jest to niezwykle łatwy sposób na uciułanie grosza, ale wraz z łatwością idzie niezbyt wielka wypłata tych pieniążków. Zmniejsza się też ryzyko niewypłacania nam kasy, ale by w ogóle zminimalizować jakiekolwiek ryzyko, polecam 20dollars2surf.
Nie sugerujcie się wyglądem polskiej strony, ponieważ ta firma ma już ponad 649 tysięcy użytkowników, poza tym możecie sprawdzić jej wypłacalność w Google.

Do tej formy zarobku, potrzebujesz jedynie komputera z dostępem do Internetu. Ale musisz pamiętać o swojej obecności przy kompie, ponieważ czasami możesz zostać poproszony o wpisanie kodu, co przy kilku twoich absencjach będzie skutkowało banem albo usunięciem konta.

Tę formę polecam jedynie młodym ludziom, którzy chcieliby uciułać jakiś niewielki grosz na lody. Ale jeśli uważasz, że potrzebujesz małej sumki do Twojej inwestycji, to nie przeszkadzam i do roboty :)




Widzicie mili państwo! To jest rzeczywisty kawałek mojej duszy. To jest kilka słów, które oddają to, co myślę. Zapraszam na chwilę do rozmyślań.




Czuję moją ciężką głowę,
Czy chęć pisania słowa za słowem?
Jak suknie balowe
Kolorami uderzenie
Dać iskrę, jak krzemienie
Obudzić
Jak wtedy, gdy ktoś trąbi
I nie stawać się zombie
Chociaż deszcz siąpi,
Ciąg dalszy nastąpi...
Kolorami uderzenie


Podczas pewnej wieczornej toalety, stałem nad umywalką, przy której myłem twarz i w lustrze zauważyłem krwawienie z moich ust. Krew po prostu ciekła z mojej jamy ustnej i... chyba nawet nie ciekła. Moje krwinki mieszając się ze śliną spadały w otchłań ścieków, aż do krwi dołączyły moje trzonowce. Znacie ten ohydny odgłos, gdy ząb uderza o umywalkę? Nie? To bardzo dobrze. I gdy nie miałem już całego uzębienia... zadzwonił budzik. Siedziałem o ósmej rano w moim łóżku, nie mogąc otrząsnąć się jeszcze z szoku, nie wiedząc, czy jeszcze posiadam moje zęby, czy nie. Bo wiecie, że bywają sny tak realne, że po przebudzeniu nie ma się rozeznania, czy owo wydarzenie oniryczne działo się naprawdę. Chciałem przed wyjściem do szkoły sprawdzić w senniku, co taki sen może oznaczać, ale odpuściłem sobie i zająłem się bardziej realnymi problemami.
Teraz, gdy opowiadam Ci tę historię, gdy przeczytałem w senniku, co oznaczają wypadające zęby, proszę Boga, by nigdy więcej nie mieć takich snów. Tak sobie myślę, siedząc w domu dziecka, że wolałbym stracić całe uzębienie, by nie stało się to, co się zdarzyło podczas tego wypadku.





Dziś porozmawiamy o możliwych wpływach kasiorki do naszego portfela, dzięki możliwości wypełniania płatnych ankiet w internecie, czyli jak zarobić, dzieląc się swoją opinią!
Ostatnimi czasy wydaje się to dość dochodowy biznes... ale dla stron, które zlecają wypełnianie ankiet swoim użytkownikom. Dlaczego? Ponieważ poważne firmy biznesowe wiedzą, że zdanie klientów jest najważniejsze, a jeszcze jeśli im się zapłaci, to na pewno powiedzą prawdę, dlatego wykładają na to tyle kasy (oczywiście w zamyśle mają zarobienie jeszcze większej ilości pieniążków).
Jak zacząć? Najlepiej wpisać w Google frazę: "Zarabianie na ankietach", ale ja jako Wasz pomocnik podam Wam od razu dwa linki, z których warto skorzystać: http://www.mobrog.com oraz http://www.surveycompare.pl
Sprawa najważniejsza, czyli ile w ogóle można zarobić na takich ankietach?
- Niewiele. Po pierwsze, dostajemy kasę za każdą wypełnioną ankietę, której wartość może wynosić nawet do 35 złotych, za niedługi czas uzupełniania. Ale jest jeszcze mały szkopuł, a nawet dwa: Możemy nie trafić do grupy docelowej i nie dostaniemy zlecenia wypełnienia ankiety albo number two - dostaniemy kilka ankiet (słabo opłacalnych) na miesiąc. Większość z ludzi, których pytałem na forach, pierwsze pieniądze wypłacali po około 2 miesiącach, z tym że nie wystarczyło im nawet z tego na dobrą imprezę, a co dopiero na większą inwestycję. Tak czy siak - pieniądz to pieniądz!
Wszystko odbywa się bezpłatnie z Twojej strony, musisz mieć powyżej 16 lat (niekiedy wystarczy 14+), no i co najważniejsze - wszystko jest online.
Jeśli nie jest Ci szkoda czasu na wypełnienie kilku ankiet w ciągu miesiąca i dokładnie oglądasz każdy wpadający do Twojej kabzy maniak, to zarejestruj się do któregoś programu i zarabiaj!




Czy zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego ludzie umierają we śnie, czy też dlaczego bolą nas poszczególne części ciała gdy wstajemy? Cóż, związane to jest z typem naszego spania. Złe duchy krążące po Twoim pokoju w nocy, mogą z pozycji ułożenia Twojego ciała wyczytać wszystko. Jeżeli leżysz na brzuchu, plecami do góry, to masz szczęście, jesteś chroniony. Gdy leżysz na plecach z rozłożonymi rękami na plecach, nie martw się, Twój Anioł Stróż odgania całe zło od miejsca Twego odpoczynku, ale gdy leżysz z podkulonymi kolanami, bądź kolanem, pokazujesz swoją słabość i musisz posiadać silną wolę, by nie poddać się złej mocy. Nigdy natomiast nie kładź się prosto z Twymi rękami, które mają palce splecione na Twoich piersiach. To oznaka ludzi zmarłych, dlatego mógłbyś się już nigdy nie obudzić.


... kiedy możesz sobie bez najmniejszych wyrzutów sumienia, krzyknąć sobie na cały głos...



1. Kiedy drużyna, której kibicujesz traci bramkę (albo nie trafia karnego, albo napastnik jest na spalonym, albo sędzia się pomylił, albo mecz jest już przegrany) - ogólnie sport powinien uwalniać emocje, także wulgaryzmy powinny być wpisane w reguły sportowe i na pewno nie powinny być uznawane jako coś złego, czy też przykrego.

2. Gdy tracimy wszystkie oszczędności swojego życia - no wtedy to można sobie chociaż soczyście zakląć i udać się pod najbliższy most.

3. Gdy mamy doła (w celu oczyszczenia/katharsis) 

4. Gdy odczuwamy ból - bo wtedy to po prostu pomaga.

5. (UWAGA! To tylko dla Polaków) Gdy zobaczymy coś zjawiskowo pięknego - wchodząc na Empire State Building i zerkając na panoramę New York można sobie pozwolić :)

6. Gdy umiera nam ktoś bliski - tu zupełnie poważnie, gdy wali nam się świat po utracie bliskiej osoby dobrze jest sobie zakurwić, wiedząc i tak, że to nic nie pomoże.

7. Gdy chcemy powiedzieć "krzywa" w języku asturyjskim, hiszpańskim, czy też włoskim - oczywiście pisze się to "curva"

8. Gdy jedziemy samochodem - tu to dopiero można się rozpisywać, bo dotyczy to sytuacji, gdy: jesteśmy uczestnikiem wypadku, gdy widzimy wypadek, gdy ktoś wymusza pierwszeństwo, gdy ktoś jedzie za wolno, gdy ktoś jedzie za szybko, gdy my jedziemy za szybko, gdy ktoś wyprzedza przed wzniesieniem, gdy ktoś wyprzedza na trzeciego przed tirami, etc.

9. Gdy skaczemy na bungee

10. Gdy przypomnimy sobie coś ważnego, o czym zapomnieliśmy - "Kochanieee! Co mi kupiłeś na naszą rocznicę?"

+ BONUS (tu możemy użyć formy wzmacniającej, znanej szerzej, jako "MAĆ!"

11. Gdy uderzymy po ciemku w szafkę małym palcem u nogi.